Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.II.djvu/117

Ta strona została skorygowana.
117
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

miał wlepione w plac — i był podobnym do medyolańczyka, który wynalazł gniazdo wróbli.
— To alchemik — rzecze Florentyna.
— Dobry masz wzrok, kiedyś go poznała — mówiła panna Gaillefontaine.
— A jak patrzy na cygankę! — zawołała Dyanna.
— Biada cygance! — odezwała się Florentyna — nie lubi on cyganów.
— Szkoda, że na nią patrzy! — dodała Amelotta — ona tak prześlicznie tańcuje.
— Mój kuzynku, — odezwała się Florentyna — ponieważ ją znasz, każ jej tu przyjść: zabawi nas.
— Tak, tak! — zawołały dziewice, klaszcząc w ręce.
— Ale ona pewnie mnie zapomniała — odpowiedział Febus. — Jednak, kiedy panie żądacie, spróbuję. I, wychyliwszy się z balkonu, zawołał: — Mała!
Cyganka nie bębniła w tej chwili. Zwróciła głowę w stronę, z której głos szedł, wzrok jej padł na Febusa i zatrzymała się.
— Mała! — powtórzył kapitan i ręką dał znak, aby przyszła.
Dziewczyna spojrzała, zarumieniła się i, biorąc bębenek pod pachę, przez tłum widzów skierowała się ku domowi, z którego Febus ją przywoływał.
Pochwili drzwi się uchyliły i cyganka ukazała się na progu — zmieszana, zarumieniona, z oczami spuszczonemi i nie śmiejąca postąpić kroku.
Berangera klasnęła w ręce.
Tancerka wciąż stała nieruchoma na progu. Jej