Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.II.djvu/119

Ta strona została skorygowana.
119
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

Florentyna odpowiedziała z pewnym rodzajem lekceważenia i wzgardy:
— Nieszpetna.
Inne śmiać się zaczęły.
Nakoniec pani Aloiza, zawistna o córkę, odezwała się do tancerki:
— Zbliż się, mała.
— Zbliż się, mała — powtórzyła Berangera z komiczną powagą, jakby osoby dorosłej.
Cyganka postąpiła ku szlachetnej damie.
— Piękne dziecię, — rzecze z nadętością Febus, zbliżając się do niej — nie wiem, czyś mię poznała?
Odpowiedziała, uśmiechając się i podnosząc oczy z niewypowiedzianym wdziękiem:
— Tak, panie.
— Dobrą ma pamięć — zrobiła uwagę Florentyna.
— Aleś wtedy — mówił Febus — potężnego użyła strachu. A mnie czy się przelękłaś?
— Bynajmniej — odpowiedziała cyganka.
Było coś w odpowiedziach cyganki, co bolało Florentynę.
— Zostawiłaś mi, moja kochanko, — mówił kapitan, którego język zaczął się rozwiązywać przy kobiecie z ulicy — wzamian za siebie, dziwnego potwora, garbusa, ślepca, jak mi się zdaje dzwonnika od Panny Maryi. Cudowne rzeczy o nim mi opowiadano, a jak się nazywa, to nawet trudno spamiętać. I on cię chciał porwać!... bardzom ciekawy na co?
— Nie wiem — odpowiedziała.
— Ach! to śmiałość! — mówił kapitan. — Jakiś dzwonnik porywa się na zwierzynę dla nas przezna-