Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.II.djvu/120

Ta strona została skorygowana.
120
WIKTOR HUGO.

czoną! Ale drogo to opłacił, moja droga. Mistrz Torterue tęgi chłop, i mogę powiedzieć na twoją pociechę, że mu dyabelnie podziurawił skórę.
— Biedny człowiek! — rzekła cyganka, przypominając sobie scenę u słupa.
Kapitan roześmiał się nagłos.
— Do dyabła! toż litość potrzebna, jak dziura w moście. A niech mię...
Wstrzymał się nagle:
— Przepraszam panie, o mało mi się głupstwo nie wyrwało.
— Ach! fe! — zawołała panna Gaillefontaine.
— Mówi do tej dziewczyny jej właściwym językiem, więc niema się co dziwić — rzekła Florentyna, której gniew wzrastał.
Złość ta nie zmniejszyła się wcale, gdy widziała kapitana, kręcącego się koło dziewczyny i powtarzającego:
— Na honor, śliczna dziewczyna.
— Ależ dziwacznie ubrana! — rzekła Dyanna Christeuil — pokazując piękne ząbki.
Uwaga ta rzuciła światło w ich umysł. Ujrzały nareszcie stronę ujemną cyganki i, nie mogąc ugryźć piękności, na jej strój się rzuciły.
— Moja mała, — mówiła Montmichel — jak możesz w takim stroju biegać po ulicach?
— Taka krótka spódnica! — dodała Gaillefontaine.
— Moja mała, — mówiła z cierpkością Florentyna — dla twojego złotego pasa gotowi cię sierżanci zaaresztować.