Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.II.djvu/121

Ta strona została skorygowana.
121
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

— Gdybyś nosiła rękawy, jak każe przyzwoitość, — zakończyła Christeuil — ręce nie takby ci ogorzały.
Dla więcej badawczego widza niż Febus, był to widok godny uwagi, jak te piękne dziewice z ostrym językiem wiły się około tancerki, jak na nią patrzyły i chciały kąsać. Śmiechy, żarty, upokorzenia, bez końca, gradem spadały na cygankę.
Rzekłbyś, że to są damy rzymskie, wbijające szpilki w pierś niewolnicy. Mógłbyś powiedzieć, że to są charcice, zadyszane za łanią, którą chcą pożreć.
Czemże była wobec zacnych dam dziewczyna z ulicy? Za nic ją miały! mówiły przy niej i o niej głośno, jakby o jakim nieczystym, obrzydliwym przedmiocie.
Cyganka czuła te ukłucia szpilek. Niekiedy zaczerwieniła się ze wstydu, niekiedy błyskawica gniewu zapaliła jej oczy, niekiedy wyraz złośliwy skonał na jej ustach i niekiedy warga właściwym jej pogardliwym sposobem obwisła; ale pozornie była spokojną i smutnie spoglądała na Febusa. Szczęście, czułość i boleść były razem w tem spojrzeniu. Rzekłbyś, że dlatego się hamuje, aby jej nie wypędzono.
Febus śmiał się i bronił cyganki z pewną zuchwałością i politowaniem.
— Niech sobie mówią, co chcą, moja mała — mówił, brzęcząc ostrogami. — Zapewne, że twój strój bardzo dziwaczny, aleś i tak ładna, więc cóż ci to szkodzi?
— Mój Boże! — zawołała jasnowłosa Gaillefontaine, wyciągając swoją łabędzią szyję z gorzkim