Mężczyzna, którego młode dziewice spostrzegły na wieży północnej, schylonego ku placowi i patrzącego uważnie na cygankę, był to alchemik, Klaudyusz Frollo.
Nasi czytelnicy jeszcze nie zapomnieli o tajemniczej izdebce, którą sam dla siebie zbudował. (Nie wiem, czy to nie jest ta sama, której wnętrze dziś jeszcze widzieć można przez małe kwadratowe okienko, wychodzące z wieży; izdebka ta, teraz pusta, niewybielona, ma na swoich ścianach nędzne rysunki, przedstawiające fasadę katedry. Sądzę, że tę norę zamieszkują nietoperze i pająki — i biednym muchom podwójną wypowiadają wojnę).
Codziennie, przed zachodem słońca, alchemik wchodził na schody wieży, zamykał się w izdebce i niekiedy całe tam przepędzał noce. Tego dnia, w chwili, gdy stanął przed drzwiami i dobył z kieszeni klucz sztuczny, dźwięk bębna i kastanietów wpadł mu do