Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.II.djvu/127

Ta strona została skorygowana.
127
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

ucha. Ten dźwięk pochodził z placu Parvis. Klaudyusz Frollo, włożywszy napowrót klucz do kieszeni, wszedł na szczyt wieży, gdzie go owe panny spostrzegły.
Stał tam poważny, nieruchomy, zatopiony w patrzeniu i myślach. Cały Paryż był pod jego nogami z tysiącem wież i dachów, z rzeką płynącą pod mostami i z ludem rozlanym po ulicach. Lecz alchemika w całym tym grodzie jeden punkt tylko zajmował — plac Parvis, jedną widział osobę w tem mrowisku ludzkiem — cygankę.
Trudno określić naturę jego spojrzenia i ognia, który z oczu mu tryskał. Spojrzenie to było nieruchome, a przecież pełne burz i niepokoju. Z nieruchomości całego ciała, które tylko niekiedy drżało, jak drzewo poruszone przez wiatr, ze skamieniałego uśmiechu, który wykrzywiał twarz, rzecby można, że w Klaudyuszu Frollo wszystko zamarło i tylko oczy żyły jeszcze.
Cyganka tańczyła — lekka, zwinna, wesoła, nie czuła strasznego spojrzenia, spadającego jej na głowę.
Tłum roił się koło niej; kiedy-niekiedy mężczyzna, ubrany w kurtkę żółtą z czerwonem, ustawiał publiczność w kółko i powracał, by usiąść na stołku o kilka kroków od tancerki. Ten człowiek zdawał się być towarzyszem cyganki. Klaudyusz Frollo z wysokiej wieży, na której się znajdował, nie mógł rozpoznać jego rysów.
Jak tylko alchemik spostrzegł tego nieznajomego, podzielił swoją uwagę między tancerkę i jej towarzysza i twarz jego stała się jeszcze posępniejszą. Wyprostował się nagle i dreszcz przeszedł po jego ciele.