wiedliwego. Byt jego, jak mówił, jest przyjemny i sprzyja dumaniu. Zresztą, powiadał, że, jako filozof i chrześcianin, nie bardzo jest skłonnym do miłości dla cyganki. Równie lubił jej kozę, jak ją samą. Miłe stworzenie — pojętne, wierne, dowcipne. Nic zwyczajniejszego w średnich wiekach, jak podobne zwierzęta, które podziwiano i które często swych panów wiodły na stos. Przecież czary kozy ze złoconemi rogami nie były szkodliwe. Grintoire opowiedział je alchemikowi i bardzo go zajęły. Często dość było kozie podać bębenek, aby zrobiła sztukę, której żądano. Cyganka szczególny miała talent wyuczania kozy i dokazała, że we dwa miesiące doskonale składała wyraz Febus.
— Febus? — rzekł alchemik — dlaczego Febus?
— Tego nie wiem — odpowiedział Grintoire. — Być może, że to jest wyraz, mający jaką własność magiczną. Nawet ten wyraz i ona często powtarza, kiedy jest samą.
— A czy jesteś pewnym, — zapytał Klaudyusz — że to jest wyraz, a nie imię?
— Czyje imię? — rzekł poeta.
— Alboż ja wiem — odparł alchemik.
— Ja myślę, że cyganie są trochę Gwebrami i czczą słońce. Otóż stąd Febus.
— To mi się nie wydaje tak jasnem, jak tobie.
— Niech sobie jak chce będzie, to tylko pewna, że Dżali mię tyleż kocha, co i ona.
— Co to za Dżali?
— Koza.
Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.II.djvu/133
Ta strona została skorygowana.
133
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.