Alchemik podparł brodę na dłoni i zdawał się dumać. Nagle odwrócił się do Grintoira:
— I przysięgasz mi, że się do niej wcale nie zbliżyłeś?
— Do kozy?
— Nie, do tej kobiety.
— Do mojej żony? nie.
— A często bywasz z nią sam na sam?
— Co wieczór.
Klaudyusz zmrużył powieki.
— Och! och! Solus cum sola non cogitabuntur orare Pater noster.
— Na moją duszę; mógłbym zmówić i Pater, i Ave Maria, i Credo in Deum Patrem omnipotentem, a ona nie spojrzałaby na mnie. Teraz, zacny mistrzu, ja mam ci zadać jedno pytanie.
— Mów.
— Co ciebie to wszystko obchodzi?
Blada twarz alchemika zapłoniła się jak lice młodej dziewicy, — przez chwilę nic nie odpowiedział, wkońcu rzekł pomieszany:
— Słuchaj, panie Piotrze Grintoire. Wiem, że jeszcze nie jesteś złym człowiekiem — i chciałbym, aby ci było dobrze. Pamiętaj, że ciało gubi duszę. Biada ci, jeśli się zbliżysz do tej kobiety.
— Próbowałem — rzecze Grintoire, drapiąc się w głowę. — Było to pierwszej nocy.
— Jakto! śmiałeś?
Czoło alchemika zachmurzyło się.
Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.II.djvu/134
Ta strona została skorygowana.
134
WIKTOR HUGO.