Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.II.djvu/140

Ta strona została skorygowana.
140
WIKTOR HUGO.

— Niechaj się co chce dzieje, pójdę do brata; prawda, usłyszę kazanie, ale zarobię talara.
Włożył na siebie kurtkę, podszytą futrem, podniósł czapkę, i wyszedł śpiesznie, jakby go kto gonił.
Przez ulicę la Harpe skierował się ku Cité. Przechodząc koło ulicy Huchette poczuł zapach pieczeni, które tam ustawicznie obracają na rożnach, nie mając przecież za co zjeść śniadania, z głębokiem westchnieniem wypadł przez bramę małego Châtelet, tego ogromnego gmachu wież, strzegącego wejścia do Cité.
Nie miał czasu rzucić kamienia na posąg Perineta Leclerc, który poddał Paryż Anglikom, za co jego wizerunek od trzech wieków, bity kamieniami i błotem, stał jakby wiecznie u pręgierza.
Przeszedłszy Mały-Most, nową ulicę św. Genowefy, Joannes de Molendino stanął przed kościołem Panny Maryi. Jakaś wątpliwość odbiła mu się w sercu; przeszedł kilkakroć około posągu pana Legris, powtarzając z westchnieniem:
— Kazanie pewne, a talar wątpliwy.
Zatrzymał jakiegoś zakrystyana, wychodzącego z klasztoru.
— Gdzie jest pan Klaudyusz Frollo?
— Zapewne na wieży; — odpowiedział zakrystyan — musi być zajęty, więc, jeżeli pan nie masz ważnego interesu, nie radzę tam chodzić.
Jan klasnął w ręce.
— Oto doskonała sposobność zobaczenia tej piekielnej jaskini.
Podniecony tą myślą, wszedł śmiało pod małą,