Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.II.djvu/142

Ta strona została skorygowana.
142
WIKTOR HUGO.

stole i patrzy ciekawie, a zarazem z trwogą na jasne koło, uformowane z czarodziejskich liter. To czarodziejskie światło zdaje się drżeć na ścianie i napełnia tajemniczą jasnością izdebkę mroczną. Obraz ten piękny i straszny zarazem.
Było coś podobnego do celi Fausta w tem, co się przedstawiło Janowi, gdy wetknął głowę we drzwi napół otwarte. Byłto pokoik równie pogrążony w mroku i zaledwie oświetlony. Miał także wielkie krzesło, stół, kompas, retorty, szkielety zawieszone u sufitu, globy, czaszki trupie, wielkie księgi, słowem wszelkie śmiecie naukowe pokryte pyłem i pajęczyną. Brakowało tylko kabalistycznego koła i czarnoksiężnika zapatrzonego w nie, jak orzeł w słońce.
Cela jednak nie była pustą. Jakiś mężczyzna siedział w krześle, schylony nad stołem. Ponieważ siedział tyłem, Jan twarzy jego nie widział, tylko ramiona i tył czaszki łysej, z czego wnosił, że należy do jego brata.
W rzeczy samej on to był sam; drzwi otworzone były tak cicho, że nie ostrzegły Klaudyusza o wejściu brata. Ciekawy Jehan skorzystał z tego, aby obejrzeć izdebkę. Szeroki piec, którego nie zauważył na pierwszy rzut oka, stał nalewo od krzesła pod oknem. Promień światła dziennego, przebijający się przez ten otwór, przechodził przez sieć pajęczą, w środku której sam budowniczy wisiał nieruchomy, jak punkt tego koronkowego koła. Na piecu były nagromadzone w nieporządku rozmaite naczynia: flaszki, retorty i tygle z węglami. Jehan zauważył, że ognia w piecu nie było i ani jednej patelni.