mkę dla dziecięcia biednej wdowy; ma to kosztować trzy floreny i chciałbym też mieć w tem udział.
— A jak się nazywają ci dwaj przyjaciele?
— Piotr Assommeur i Jan Croque-Oison.
— Śliczne nazwiska i dużo obiecujące dobrego.
Prawda zaiste, że Jan złe wybrał nazwiska i zapóźno to spostrzegł.
— A potem — dodał przebiegły Klaudyusz — cóż to za mamka, która ma kosztować trzy złote?
Jan odezwał się nareszcie.
— Kiedy tak, to powiem szczerze. Dziś wieczór chcę być u Izabelli Thierrye w Val-d’amour.
— Jakto! hultaju — zawołał alchemik.
— Αναγνεία — rzekł Jan.
Ta cytata, złośliwie pożyczona z muru, szczególniejsze zrobiła wrażenie. Alchemik przygryzł usta i gniew ukrył w rumieńcu.
— Idź precz! — rzekł do Jana. — Oczekuję tu pewnej osoby.
Młodzieniec raz jeszcze próbował szczęścia.
— Bracie Klaudyuszu, daj mi przynajmniej cokolwiek na życie.
— Jak daleko postąpiłeś w dekretach Gracyana? — zapytał go Klaudyusz zamiast odpowiedzi.
— Zgubiłem kajety.
— A jak stoisz w łacinie?
— Ukradziono mi Horacyusza.
— A co się dzieje z Arystotelesem?
— Na honor, mój bracie, jakiś ojciec kościoła utrzymuje, że Arystoteles jest winien wszystkim herezyom i dlatego nie myślę różnić się z religią.
Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.II.djvu/150
Ta strona została skorygowana.
150
WIKTOR HUGO.