Klaudyusz zmarszczył czoło i mówił:
— Qui non laborat...
Jan nie pozwolił mu skończyć.
— Kiedy tak, — zawołał — pójdę do szynku, będę się bił, tłukł szklanki i kieliszki i umizgał do dziewcząt.
Rzucił czapkę o ścianę i klasnął palcami.
Alchemik spojrzał nań ponuro.
— Janie, ty nie masz duszy.
— A zatem, według Epikura, brak mi czegoś, co nazwać trudno.
— Janie, trzeba się poprawić.
— Do dyabła! — zawołał Jan, rozglądając się po izdebce — tu wszystko razem pomieszane, flaszki i myśli.
— Janie, ne złej drodze jesteś. Czy wiesz, gdzie ona prowadzi?
— Do szynku — odpowiedział Jan.
— Szynk zaś na szubienicę.
— Szubienica a latarnia — to jedno, i być może, że z taką Diogenes znalazłby człowieka.
— Ale szubienica prowadzi do piekła.
— A w piekle dobry ogień.
— Janie, Janie, zły tego będzie koniec.
— Ale początek dobry.
W tej chwili odgłos kroków dał się słyszeć na schodach.
— Ciszej! — rzekł alchemik, kładąc palec na ustach — mistrz Jakób nadchodzi. — Słuchaj Jehanie, — dodał cicho — niech cię Bóg zachowa, abyś powiedział przed kim o tem, co tu zobaczysz, albo usłyszysz. Schowaj się pod piec i siedź cicho.
Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.II.djvu/152
Ta strona została skorygowana.
152
WIKTOR HUGO.