nie lękał. Święci byli jego przyjaciołmi i błogosławili go, potwory były to podobne mu istoty. Dlatego rozmawiał z niemi, dlatego całe dnie z niemi przepędzał i kochał je. Gdyby go kto zeszedł był przy nich, uciekłby jak kochanek spłoszony.
Katedra była dlań nietylko towarzystwem, ale światem, ale całą naturą. Nie marzył o innych kwiatach, jak o jej jasnych i pięknych szybach, nie szukał innego cienia, jak jej chłodnych kamieni, innych gór, jak jej kolosalne wieże, innego oceanu, jak Paryż huczący pod jej stopami.
To, co najwięcej ukochał w swojej ulubionej matce, co mu najwięcej kołysało duszę, co go czyniło najszczęśliwszym — były to dzwony. Kochał je, pieścił się z niemi, rozmawiał i rozumiał je — od sygnaturki aż do największego dzwonu dla wszystkich szczególną miał czułość. Dzwonnice były dlań jak trzy wielkie klatki, w których wychowane przez niego ptaki śpiewały tylko dla niego. Przecież te same dzwony ogłuszyły go, lecz matki najwięcej kochają dzieci, przy których najwięcej ucierpiały.
Prawda, ich głos jeszcze tylko mógł słyszeć i z tego względu największy dzwon był mu najulubieńszym; przekładał go nad wszystkie inne, ilekroć brzmiał w uroczyste święta. Dzwon ten nazywał się Marya. Był on sam w wieży południowej z bratem Joanną, mniejszym, zamkniętym w mniejszej niż jego klatce. Dzwon ten był nazwany od imienia kobiety, żony Jana Montagu, który go katedrze darował. W drugiej wieży było sześć innych dzwonów, a nakoniec sześć małych zajmowało dzwonnice nad oknem, wraz z dzwo-
Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.II.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.
19
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.