Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.II.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.
34
WIKTOR HUGO.

— Twój przyjaciel, Jakób Coictier.
Poszedł otworzyć.
W rzeczy samej byłto doktór królewski — człowiek pięćdziesięcioletni, z ostrą, podstępną fizyognomią. Towarzyszył mu drugi mężczyzna. Obydwaj mieli na sobie suknie niebieskiego koloru, obłożone futerkiem i takież czapki. Ręce ich nikły w szerokich rękawach, stopy pod długiemi sukniami, a oczy pod czapkami.
— Boże mię skarz — mówił astrolog, wprowadzając gości — jeśli spodziewałem się kogo o podobnej godzinie. — Mówił w ten sposób, chcąc okazać rodzaj grzeczności, a jednocześnie z doktora na jego towarzysza badawcze przenosił spojrzenie.
— Nigdy nie jest późno do odwiedzenia męża tak uczonego jak Klaudyusz Frollo Tirechappe — odpowiedział doktór Coictier, którego akcent franc-comtski ciągnął wyrazy jak suknia ogon królewski.
I zaczęła się pomiędzy doktorem a astrologiem owa wymiana wzajemnych grzeczności, którą zwyczajnie poprzedzano rozmowę pomiędzy uczonymi, i która wcale nie przeszkadzała wzajem się nienawidzieć i obgadywać. Zresztą i dzisiaj ten sam jest zwyczaj.
Klaudyusz Frollo wychwalał zdolności doktora, pomagające mu wyciągnąć korzyść z każdej choroby królewskiej, która jest korzystniejszym interesem nad chemiczne poszukiwanie filozoficznego kamienia.
— Bardzo mię cieszy, panie doktorze Coictier, że twój siostrzeniec został biskupem.
— Tak — odparł Coictier — jestto prawdziwa łaska Boska.