Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.II.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.
36
WIKTOR HUGO.

— Nie dobrze płaci — odpowiedział doktór, rzucając spojrzenie na swego towarzysza.
— Czy tak, panie Coictier? — rzekł towarzysz.
Te wyrazy, wymówione tonem podziwu i wyrzutu, zwróciły uwagę astrologa na tę nieznajomą osobę, z której przecież, prawdę mówiąc, od samego wejścia oka nie spuścił. Miał on tysiąc powodów do szanowania doktora Jakóba Coictier, wszechwładnego lekarza Ludwika XI, dla tych samych więc przyczyn musiał być grzecznym i dla jego towarzysza.
— Apropos, — mówił doktór — przyprowadzam ci kolegę, który pragnął cię poznać.
— Pan także jesteś uczonym? — zapytał astrolog, coraz bardziej w nieznajomego wlepiając spojrzenie. We wzroku obcego sobie człowieka nie mógł znaleść przenikliwego i nieufnego wyrazu, albowiem, o ile mógł sądzić przy bladem świetle lampy, byłto starzec sześćdziesięcioletni, niski i chorowity. Profil jego, jakkolwiek miejski, miał coś surowego i poważnego; soczewka błyszczała pod głębokim łukiem, jak światło w głębi jaskini, z pod zwieszonej zaś czapki widzieć można było szerokie płaszczyzny genialnego czoła.
Nieznajomy sam odpowiedział na pytanie astrologa:
— Szanowny panie, dawno wiedziałem o twojej sławie i chciałem się ciebie poradzić. Jestem ubogim szlachcicem z prowincyi, który przed progiem mędrca zdejmuje trzewiki. Trzeba, abyś pan wiedział, że się nazywam ojciec Tourangeau.
— Szczególne nazwisko, jak na szlachcica — pomyślał sobie astrolog; przecież czuł, że jest przed kimś silnym i poważnym. Instynkt jego wyższego rozumu