Teraz czytelnika zaprowadzimy na plac de Gréve, któryśmy wczoraj wraz z Piotrem Grintoire opuścili, aby iść za Esmeraldą.
Jest szósta rano — we wszystkiem czuć wczorajszą uroczystość. Bruk pokryty kawałkami wstążek, piór, gałganów, woskiem i kośćmi. Wielu poczciwych mieszczan, krążących tu i owdzie, poruszają pogaszone po iluminacyi głownie, stają przed domem z filarami i, jako ostatnią przyjemność, patrzą na goździe. Przekupnie trunków toczą swoje puste baryłki, wielu przechodzących przystaje; niektórzy kupcy stoją na progu sklepów. Uroczystość, ambasadorowie, Coppenole, naczelnik błaznów, są na wszystkich ustach, każdy chce więcej od drugiego powiedzieć, uśmiać się więcej.
Czterech sierżantów konnych stanęło przy czterech filarach, przez co nieco ludu, rozproszonego po