W chwili obecnego opowiadania, cela w Tour-Roland była zajętą. Jeżeli czytelnik chce wiedzieć przez kogo, niechaj posłucha trzech kumoszek, które obecnie zwróciły się z placu de Grève w tę stronę.
Były one ubrane jak mieszczanki paryskie — miały na sobie cienkie białe kołnierzyki, spódnice w pasy czerwone i białe, pończochy haftowane, obcisłe trzewiki ze skóry niewyprawnej i czepki pełne wstążek, jakie dziś noszą kobiety w Szampanii. Nie były to kobiety ubogie, a przecież nie miały na sobie ani pierścionków, ani krzyżyków złotych, z obawy opłacania kar. Z ułożenia jednej z nich i włożenia na siebie stroju widać było, że odniedawna była w Paryżu. Pozostałe dwie szły krokiem, po którym się poznaje paryżanki. Parafianka prowadziła za rękę chłopca, który trzymał placek.
Przykro nam powiedzieć, że dziecko to, z przyczyny zimy, języka używało zamiast chustki.