Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.III.djvu/10

Ta strona została skorygowana.
6
WIKTOR HUGO.

— Dzień dobry — odpowiedział mężczyzna czarno ubrany.
Ze sposobu wymówienia tych wyrazów wyczytać można było różnicę osób. Rzekłbyś, że przybyły jest uczniem, a Klaudyusz nauczycielem.
— I cóż! — odezwał się alchemik po chwili nowego milczenia — czy ci się powiodło?
— Niestety! mój mistrzu, — rzekł przybyły z gorzkim uśmiechem — wciąż dmucham: popiołu mam dosyć, ale ani kropelki złota.
Klaudyusz poruszył się niecierpliwie.
— Nie o tem mówię, panie Jakóbie Charmolue, ale o procesie twojego czarnoksiężnika. Wszak nazywa się Marek Cenaine? rachmistrz izby obrachunkowej? czy poskutkowało badanie? czy się przyznał do czarnoksięstwa?
— Niestety! nie, — odpowiedział pan Jakób zawsze ze smutnym uśmiechem — nie mamy tej pociechy. Ten człowiek jest twardym krzemieniem i nic od niego nie można się dowiedzieć. Nic nie szczędziliśmy dla osiągnienia celu — żadnych środków; już się był nieco rozgadał; jużeśmy użyli wszystkich ziół świętojańskich, jak mówi Plautus: Adversum stimulos, laminas, crucesque, compedesque, nervos, catenas, carceres, numellas, pedicas, bojas. Nic nie pomogło. Okropny to człowiek — i szkoda tylko próżnej pracy.
— I nic nowego nie znalazłeś w jego domu?
— Nic, oprócz tego kawałka pargaminu. — Są na nim wyrazy, których nie rozumiemy. Pan adwokat kryminalny, Filip Lheulier, umie troszkę po hebrajsku,