Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.III.djvu/129

Ta strona została skorygowana.
125
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

cerza, aby niczego więcej od niej nie żądał. Quasimodo wnosił to ze złożonych rąk, z uśmiechów pomieszanych ze łzami, ze spojrzeń, wzniesionych w górę i z gorejących oczu kapitana.
Na szczęście, bo młoda dziewica zaledwie słabo się już opierała, drzwi od balkonu nagle się otwarły i ukazała się w nich sędziwa niewiasta. Dziewica zmieszała się, oficer wzrok utopił w ziemię, a potem splunął z balkonu i po chwili wszyscy weszli do mieszkania.
Niebawem koń zarżał pod bramą i świetny oficer, okryty płaszczem, przesunął się przed Quasimodem.
Dzwonnik pozwolił mu oddalić się na róg ulicy; później zaczął biedz za nim i wołać:
— Panie kapitanie!
Kapitan przystanął.
— Co ten łotr chce odemnie? — mówił, przyglądając się kulejącej figurze.
Quasimodo, przybiegłszy, pochwycił konia za cugle.
— Kapitanie, — rzekł — chodź za mną! pewna osoba chce się z tobą widzieć.
— Czemu mi trzymasz cugle, hultaju! — wykrzyknął kapitan.
— Nie pytasz, kapitanie, kto taki?
— Puszczaj mi konia! — krzyknął zniecierpliwiony Febus. — Czy chcesz wisieć, hultaju, myśląc, że to szubienica?
Quasimodo, zamiast puścić konia, zastąpił mu drogę. Nie mogąc wytłómaczyć sobie oporu kapitana dodał: