Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.III.djvu/139

Ta strona została skorygowana.
135
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

Nikt nie przybywał. Dżali się tylko obudziła i beczała żałośnie, jak niemowlę.
— Milcz! — mówił ziejący Klaudyusz.
Przytomność ją opuszczała; ratowały ją tylko instynktowny wstręt i oburzenie. Wiła się i wyrywała.
Nagle, pasując się i czołgając po ziemi, napotkała coś metalicznego, zimnego. Byłato piszczałka Quasimoda. Pochwyciła ją z konwulsyjną nadzieją, przyłożyła do ust drżących i dmuchnęła w nią co sił jej stało. Piszczałka wydała głos donośny i przeraźliwy.
— Co to jest? — zapytał nędznik.
Prawie w tej samej chwili uczuł, jak go silna ujęła prawica. Nie mógł poznać czyja to dłoń, ale, choć w ciemności, ujrzał nad sobą połyskującą klingę kordelasa.
Klaudyuszowi odrazu przyszedł na myśl Quasimodo, wchodząc bowiem do izdebki, trącił nogą o kogoś. Jednak, gdy nikt nie mówił ani słowa, sam nie wiedział co myśleć; rzucił się ku trzymającemu kordelas i zawołał:
— Quasimodo!
Zapomniał w chwili trwogi, że Quasimodo był głuchym.
W mgnieniu oka powalony leżał na ziemi i ciężkie kolano przywaliło mu piersi. Po skrzywieniu nóg poznał dzwonnika, ale co począć? jak samemu dać mu się poznać pociemku? Noc uczyniła głuchego ślepym.