glądał. Cały był szczelnie zakryty. Płaszcz, który go odziewał, kupił zapewne u sąsiedniego tandeciarza, bojąc się marcowego zimna, albo dla ukrycia swej twarzy. Kiedy-niekiedy stawał przed oknem, słuchał, patrzył i tupał nogami.
Nakoniec drzwi szynku otwarły się. Tego ów mężczyzna zdawał się oczekiwać. Dwaj pijacy wyszli zeń. Promień światła, wychodzący przez drzwi otwarte, zaczerwienił ich rozbawione twarze. Mężczyzna czekający przeszedł na drugą stronę ulicy.
— Do pioruna! — rzecze jeden z pijaków. — Niedługo siódma godzina, a to czas mojej schadzki.
— Powtarzam ci, — mówił jego towarzysz, któremu język strasznie się plątał — że nie mieszkam przy ulicy Lżących-Wyrazów, indignus qui inter mala verba habitat. Mieszkam przy ulicy Jean-Pain-Mollet, in vico Joannis-Pain-Mollet. Każdy wie, że kto nastąpił raz na niedźwiedzia, to się go już nie boi, ale ty, jak uważam, wąchasz tylko łakocie?
— Janie, mój przyjacielu, tyś pijany! — mówił drugi.
— Niech sobie i tak będzie! — odrzekł towarzysz ale to pewne, że Platon był do ogara podobnym.
Czytelnik zapewne poznał w dwóch przyjaciołach znajomych naszych, kapitana i żaka.
Zdaje się, że człowiek, czatujący na nich, poznał ich także, bo szedł za nimi po liniach krzywych, jakie zakreślali nogami. Słuchając uważnie, człowiek w płaszczu podchwycił następującą ich rozmowę:
Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.III.djvu/23
Ta strona została skorygowana.
19
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.