Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.III.djvu/24

Ta strona została skorygowana.
20
WIKTOR HUGO.

— Idź prosto, mój kochany; wiesz, że cię muszę pożegnać. Siódma niedługo i pewna kobieta na mnie czeka.
— Puszczaj mnie! widzę gwiazdy i światła, to trafię do domu.
— Jasiu, czy ty masz jeszcze pieniądze?
— No i cóż?
— Jasiu, mój przyjacielu, mówię ci, że mam schadzkę z ładną kobietą przy moście świętego Michała u wdowy Falourdel i, jeżeli ty mię nie poratujesz... Przecież muszę wdowie zapłacić za stancyjkę.
— Kiedy się dobrze najadło i napiło...
— Ale powiedz mi, czy masz pieniądze? Na honor, jeżeli mi nie dasz — będę zgubiony; albo pozwól, ja sam poszukam.
— Mój panie, ulica Galiache wychodzi na ulicę Verrerie i Tiéxeranderie.
— Dobrze, dobrze, mój przyjacielu, ale wytrzeźwij się nieco. Powiadam ci — potrzeba mi pieniędzy, a to siódma za pasem.
— Ciszej, ktoś śpiewa.
— Ach! co mię tam śpiew obchodzi! Bodaj cię wszyscy dyabli wzięli! — zawołał Febus i puścił Jana, który potoczył się i padł na bruk Filipa Augusta. Z miłości braterskiej, która nigdy nie opuszcza pijaka, Febus popchnął Jana nogą ku tej poduszce, którą Opatrzność zawsze przygotowuje dla biednych, a którą bogaci nazywają kupą błota. Jan zaczął natychmiast chrapać, a kapitan mówił:
— Niechaj cię wszyscy dyabli wezmą, niech ci łeb wozy zdruzgoczą!