Klaudyusz Frollo (bo sądzimy, że czytelnik jest domyślniejszym niż Febus i w nieznajomym poznał alchemika), Klaudyusz Frollo, mówimy, macał przez czas niejaki po ciemnej klicie, w której go zamknął kapitan. Byłto rodzaj strychu, który słusznie psiarnią nazwał kapitan; nie było w nim okna, ani żadnego otworu, a był tak niski, że stanąć w nim było niepodobna. Klaudyusz skulił się i przysiadł w śmieciach i wapnie, które opadało pod jego nogi, macając zaś, znalazł kawałek szkła, które dla ochłodzenia przyłożył do pałającego czoła.
Co w tej chwili działo się w duszy alchemika, Bóg tylko wie.
Jakim porządkiem snuli się w myśli Esmeralda, Febus, Jakób Charmolue, ukochany brat, porzucony przez niego w błocie, jego życie przeszłe, jego sława — nie umiemy powiedzieć. To tylko pewne, że te myśli strasznie były zmieszane i bezładne.