Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.III.djvu/56

Ta strona została skorygowana.
52
WIKTOR HUGO.

— Do wszystkiego! — zawołała nieszczęsna, targana bólem. — Przyznaję! przyznaję się!
Nie obliczyła sił swoich, przychodząc do inkwizycyi. Biedne dziecko, którego życie było dotychczas wesołe, swobodne, pierwsza zmogła boleść.
— Ludzkość zmusza mię do powiedzenia ci, — zrobił uwagę prokurator — że, przyznawszy się, tylko śmierci możesz już oczekiwać.
— Wiem o tem. — I padła na łoże skulona, prawie umierająca.
Jakób Charmolue podniół głos.
— Cyganko, a więc przyznajesz się do czarów, sabatów, stosunków z piekłem, upiorami i strzygami?
— Przyznaję — odpowiedziała tak cicho, że głos ginął w jej piersiach.
— Przyznajesz, żeś widziała Belzebubowego barana, którego tylko czarownicy widują?
— Tak.
— Przyznajesz, żeś czciła głowy Bofonuta, te bałwany Templaryuszów.
— Tak.
— Żeś miała stosunki z dyabłem pod postacią kozy.
— Tak.
— Nakoniec zeznajesz, żeś za pomocą czarta, znanego pod nazwiskiem zaklętego upiora, zamordowała kapitana Febusa de Châteaupers?
Spojrzała wkoło osłupiałemi oczyma i odpowiedziała machinalnie:
— Tak.
Widocznem było, że wszystkie sprężyny poznania były w niej zdruzgotane.