żadna w procesie nie zaszła zmiana; ówczesna sprawiedliwość mniej jeszcze niż dzisiaj troszczyła się o sumienne wyprowadzenie śledztwa. Byle obwinionego powiesić, to dosyć, o resztę nie dbano. Sędziowie mieli dowody przeciwko Esmeraldzie, sądzili, że Febus umarł: był czyn i winowajca.
Febus ze swej strony niedaleko uciekał; powrócił do garnizonu, stojącego w Queue-en-Brie, w hrabstwie Ile de France, w pobliżu Paryża.
Nic mu na tem nie zależało, aby osobiście stawać w sądzie, a przytem czuł, że niezbyt rycerską odegrał w tej sprawie rolę, bał się nawet czy nie śmieszną. W gruncie sam nie wiedział, co o tem wszystkiem myśleć. Bezbożny a zabobonny, jak każdy żołnierz, który jest tylko żołnierzem, kiedy się zastanawiał nad swoją przygodą, nie był pewnym ani kozy, ani spotkania Esmeraldy, ani nieznajomego, który odgadł jego miłość: czy to były upiory, czy dyabły, czy sztuki magiczne. Przeczuwał w tej historyi więcej czarów, niż miłości, coś tajemniczego, co go na śmiech i na ból naraziło. Kapitan doznawał rodzaju wstydu, o którym Lafontaine powiedział:
Prócz tego spodziewał się, że sprawa nie będzie rozgłoszoną i zostanie w Tournelle i że imię jego, nieobecnego, mniej będzie powtarzanem. W tym względzie nie mylił się, bo wówczas nie było Gazette des Tribunaux, a nie minął tydzień żeby nie palono fałszerza monet, nie wieszano czarownicy i rozmaitych nie egzekwowano winowajców; Paryż tak był przyzwy-