Dobra, rozkochana dziewczyna, sama w tej chwili była piękniejszą niż kiedykolwiek. Jej włosy były splecione w prześliczny warkocz, suknię miała niebieską, tak będącą do twarzy blondynkom, i oczy, zamglone miłosną tęsknotą, tak cudnie odbijające od białości jej cery.
Febus, który oddawna widywał tylko mleczarki w garnizonie, Florentyną był zachwyconym, więc też uprzedzająco grzecznym, skłonnym do zgody. Sama pani Gondelaurier, jak zawsze siedząca w swojem wygodnem krześle, nie miała serca zburczyć go jak należało, wyrzuty zaś Florentyny zmieniły się w czułe gruchanie.
Młoda dziewica, siedząc przy oknie, haftowała swego Neptuna. Kapitan stał za jej krzesłem i rozmawiał z nią półgłosem.
— Cóż się z tobą działo przez te dwa długie miesiące, niegodziwcze? Mów mi natychmiast.
— Przysięgam ci, — odpowiedział Febus, nieco zakłopotany pytaniem — jesteś piękną jak anioł.
Florentyną uśmiechnęła się.
— Śliczna piękność! to widać... Ale wdzięki na stronę; odpowiedz pan na moje pytanie.
— A więc, moja kuzynko... Byłem na służbie.
— A dlaczego nie przyszedłeś się pożegnać?
— W Queue-en-Brie.
Febus rad był, że mu się udało pierwszą odpowiedzią wyminąć drugą.
— Ależ to tak blisko! Wszak można było chociażby raz przyjechać mię odwiedzić.
Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.III.djvu/85
Ta strona została skorygowana.
81
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.