Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.III.djvu/86

Ta strona została skorygowana.
82
WIKTOR HUGO.

Tu Febus się zmieszał.
— Bo, bo... bo... wreszcie, moja kuzynko, chorowałem.
— Chorowałeś!... — powtórzyła strwożona.
— Tak, byłem raniony.
— Raniony!...
Biedne dziewczę struchlało.
— Nie troszcz się, moja droga, — rzekł z lekceważeniem. To nic, mała sprzeczka; lekkie uderzenie pałaszem. Cóż cię to ma obchodzić?
— Co mię obchodzi? — zawołała Florentyna, wznosząc oczy łez pełne. — Cóż to za uderzenie? chcę wszystko wiedzieć.
— A więc, moja droga, pokłóciłem się z Mahé Fédy; wszak znasz porucznika? Otóż obydwaśmy się pokaleczyli lekko. Oto cała rzecz.
Kapitan wiedział, że honorowa sprawa podwyższa mężczyznę w oczach kobiety. W rzeczy samej Florentyna patrzyła na niego z czułem uwielbieniem i podziwem. Nie wierzyła mu jednak zupełnie, nie całkowicie była uspokojoną.
— Nie znam owego Mahé Fédy, — rzekła — ale zły to musi być człowiek. Ale skądże ta kłótnia?
Tu Febus, nie bardzo mający płodną wyobraźnię, nie wiedział, jak się wykręcić.
— O nic — o konia, o żarcik!... Moja kuzynko, co to za hałas na placu? — I zbliżył się do okna.
— Ach! cóż tam ludzi! — zawołał.
— Mówią, — rzekła Florentyna — że czarownica jakaś ma tu odbywać pokutę przed kościołem, a potem ją powieszą.