Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.III.djvu/90

Ta strona została skorygowana.
86
WIKTOR HUGO.

Myśl o nieszczęśliwej smutkiem napełniła jej spojrzenie, które wodziła po tłumie. Kapitan, więcej nią, aniżeli ludem zajęty, objął jej kibić.
— Ach! zmiłuj się, Febusie, — rzekła — gdyby moja matka weszła i zobaczyła!
W tej chwili dwunasta wolno uderzyła na kościele Panny Maryi. Szmer zadowolenia powstał między tłumem. Za ostatniem uderzeniem wszystkie głowy w jedną zwróciły się stronę i wzniósł się okrzyk z bruku, okien i dachów.
— Ona! ona! jadą!
Florentyna, żeby nie widzieć, zakryła twarz rękami.
— Moja droga, — rzekł Febus — wejdź do pokoju!
— Dziękuję, — odpowiedziała i oczy, które zamknęły się przez bojaźń, otworzyła teraz z ciekawości.
Karawan, ciągniony przez silnego normandzkiego konia, zewsząd otoczony kawaleryą w fioletowych mundurach z białemi krzyżami, wyległ na plac przez ulicę świętego Piotra-aux-Boeufs. Sierżanci patrolowi robili mu miejsce pomiędzy ludem silnemi uderzeniami swoich kijów. Obok wozu jechało kilku urzędników sprawiedliwości i policyi, wyróżniających się czarnym strojem i niezręcznem siedzeniem na koniu. Pan Jakób Charmolue jechał na ich czele. Na okropnym tym wozie siedziała młoda dziewica, ze związanemi w tył rękoma. Była w koszuli; włosy długie (bo wówczas obcinano je dopiero pod szubienicą) spadały jej na szyję i na wpółodsłonięte ramiona.