Wobec tego rad nie rad musiał kapitan pozostać. To tylko go pocieszało, że potępiona nie podnosiła oczu od dna karawanu. Byłato bezwątpienia Esmeralda. Mimo poniżenia i największego nieszczęścia, zawsze była niewypowiedzianie piękną; jej wielkie czarne oczy z powodu zeszczuplenia twarzy jeszcze się większe i czarniejsze zdawały, profil zaś był przecudowny.
Zresztą, wszystko w niej było nader interesującem. Ciało jej odskakiwało od wozu, jakby już coś martwego. W oczach błyszczała łza, lecz nieruchoma, rzekłbyś, zmarzła. Zdawało się, że jedno jeszcze tylko uczucie wstydliwości w niej pozostało, a zresztą wszystkie zamarły, tak głęboko ją skołatało cierpienie, tak rozpacz przybiła.
Śmiertelny pochód przebył plac wśród okrzyków radości i ciekawych spojrzeń tłumu. Prawdę mówiąc, przyznać musimy, że, widząc ją tak piękną i zgnębioną, wiele nawet twardych serc uczuło litość. Karawan wtoczył się na babiniec przedkościelny.
Przed głównemi drzwiami zatrzymał się i straż stanęła w szereg bojowy. Tłum umilkł, a wśród uroczystej ciszy oczekiwania, dwa skrzydła wielkich drzwi, zaskrzypiawszy na zawiasach, rozwarły się. Wtedy ukazał się kościół w całej swojej długości, ponury, obciągnięty żałobą, oświetlony zaledwie kilku gromnicami, otwarty jak paszcza jaskini pośród placu olśniewającego światłem. W najdalszej jego głębi widać było olbrzymi krzyż srebrny, mający za sobą czarną od sufitu aż do podłogi zasłonę. Cała nawa była pustą. Tylko w odległych ławkach bocznych mo-
Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.III.djvu/92
Ta strona została skorygowana.
88
WIKTOR HUGO.