Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.III.djvu/96

Ta strona została skorygowana.
92
WIKTOR HUGO.

szczególniejszego widza, który z takim spokojem patrzał na wszystko, tak wyciągniętą miał szyję, twarz tak potworną, że, gdyby nie strój, możnaby go uważać za jednego z owych potworów kamiennych, z których paszcz od sześciuset lat spływają krople deszczu. Widz ten, na którego nikt w pierwszej chwili nie zważał, przywiązał mocno do jednej z kolumn ogromną linę i znowu zaczął patrzeć spokojnie, jak dawniej. Nagle, wtedy, gdy pomocnicy kata, na rozkaz Charmolue, mieli podnosić Esmeraldę, nogami objął balustradę galeryi, pochwycił linę rękami i nogami, i spuścił się po fasadzie jak kropla wody po szybie; następnie, jak kot, spadł z dachu, powalił katów o ziemię, porwał jedną ręką cygankę jak dziecko lalkę, i jednym skokiem wpadł do kościoła, unosząc nad głową omdlałą dziewicę i wołając strasznym głosem:
— Miejsce święte! schronienie!
Wszystko to odbyło się tak nagle, że gdyby to było w nocy, możnaby wziąć za błyskawicę.
— Schronienie! schronienie! — powtórzył lud i tysiące oklasków zaiskrzyły radością jedyne oko Quasimoda.
Hałas ten i wstrząśnienie powróciło przytomność potępionej. Wzniosła powieki, spojrzała na Quasimoda i znowu je nagle zwarła, jakby się lękała swojego zbawcy.
Chamolue, oprawcy i strażnicy osłupieli. W rzeczy samej, w obrębie kościoła Panny Maryi potępiona była bezpieczną, i na progu świątyni bezwładną była ludzka sprawiedliwość.
Quasimodo zatrzymał się w wielkich drzwiach