Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.III.djvu/97

Ta strona została skorygowana.
93
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

kościoła. Grube jego nogi zdawały się równie silnemi, jak ciężkie, rzymskie kolumny; głowa jego, ginąca w ramionach, podobną była do owych lwów, które mają grzywę, a nie mają szyi. Trzymał dziewicę całą drżącą, zawieszoną na nim jak biała draperya, ale trzymał ją tak ostrożnie, jakby się lękał upuścić, albo skazić. Rzekłbyś, czuł, że to coś delikatnego i drogiego, przeznaczonego dla innych rąk. Niekiedy zdawało się, że nie śmie dotykać jej, oddychać przy niej. Później nagle przycisnął ją rękami do piersi, jak skarb najdroższy, jak czyni matka ze swojem dziecięciem. Jego oko, ku niej zwrócone, przepełniało się czułością, boleścią i politowaniem, a gdy się podniosło, jaśniało jakby wewnętrzną błogością. Wtedy kobiety zaczęły śmiać się i płakać zarazem, lud klaskał i tupał nogami, a Quasimodo istotnie promieniał swoją własną odrębną pięknością. I rzeczywiście pięknym był ów sierota, podrzutek wzgardzony, owo straszydło, upośledzone przez Boga i ludzi. Czuł się dobroczynnym i silnym; patrzał w twarz społeczeństwu, które go odepchnęło od siebie, patrzał w oblicze sprawiedliwości ludzkiej, której wydarł ofiarę niewinną, urągał siepaczom, zbirom, katom i sędziom, których pokonał swą siłą, siłą daną od Boga.
Wzruszającym był widok tej pomocy, spadłej jak z nieba na nieszczęśliwą skazaną z rąk tak kalekiej istoty. Były to dwie ostateczności nędzy — natury i społeczeństwa, które się z sobą zetknęły, aby nawzajem się wesprzeć.
Po kilku chwilach tryumfu, Quasimodo ze swoim ciężarem wszedł dalej w głąb kościoła. Lud, lubiący