Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/108

Ta strona została skorygowana.
108
WIKTOR HUGO.

— Widzisz, że nie kłamię. Ja cię kocham. Milcz i nie mów, że mię nienawidzisz, bo tego więcej nie zniosę. Mogę cię ocalić i od ciebie to tylko zawisło.
Ona milczała, a on pociągnął ją za sobą i, pokazując szubienicę, rzekł:
— Wybieraj jedno z dwojga! ja, albo to.
Cyganka wyrwała się z rąk jego i padła u stóp szubienicy.
— Mniej mi ona jest wstrętną, niż ty — rzekła nakoniec.
Opuścił ręce i mówił, patrząc z rozpaczą na bruk:
— Gdyby te kamienie mogły mówić, powiedziałyby, jak strasznie jestem nieszczęśliwy. Kocham cię, a ty żadnej nie masz nademną litości. Zawiele cierpię, o moja droga! Widzisz, że mówię łagodnie, chcę żebyś się mnie nie bała... Och! mój Boże! czyż ona zawsze będzie mię nienawidziła? Wszak tylko dlatego jestem złym, tylko dlatego dręczę ją i siebie... Nie patrzysz nawet na mnie; myślisz o czem innem wtedy, gdy jedną nogą jesteśmy na krańcu wieczności. Chcesz, rzucę się do twoich stóp, rozedrę moje serce, tylko powiedz, że mię kochasz. Napróżno!... A przecież jesteś dobrą i litościwą... tylko dla mnie jednego jesteś okrutną.
Zakrył twarz rękami i cyganka słyszała, że płakał. Łkaniem wstrząsany, był bardziej godnym litości, bardziej złamanym i błagalnym, niż na klęczkach.
— Nie mam wyrazów — mówił po chwili. — Drżę i sam nie wiem, co począć. Ulituj się i nie gub nas