— Mój mistrzu, powiem ci: Bóg jest naszą nadzieją.
— Jak ją ocalić? — powtórzył zamyślony alchemik.
Grintoire zkolei uderzył się w czoło.
— Słuchaj, mój mistrzu, ja mam imaginacyę i poszukam sposobu. A gdyby króla prosić o ułaskawienie?
— Ludwika XI? to nadaremne!
Grintoire znowu zaczął myśleć.
— A gdybym — rzekł po chwili — podał prośbę do matron grodzkich, że jest ciężarną?
Ta myśl zaiskrzyła oczy alchemika.
— Ciężarną!... alboż ty co wiesz?
Grintoire przeraził się na widok twarzy swojego mistrza; pośpiesznie też rzekł:
— Nie ja, nie ja! nasze małżeństwo było prawdziwem foris maritagium; ale zresztą...
— Niedorzeczność!... milcz!...
— Czego się to gniewać? — mówił przez zęby Grintoire. — Czasem są kobiety stare, które lubią na młodych skorzystać. Cóżby komu szkodziło, żeby się wyjednało odroczenie, a biednym kobietom dało zarobić.
Alchemik nie słuchał.
— Jednak trzeba coś począć — mówił cicho. — Wyrok ma być wykonanym za trzy dni. Prócz tego ten Quasimodo!... ach! jakież kobiety mają gusta! — I wzniósł ramiona. — Panie Piotrze, dobrze rozważyłem i mówię, że jeden jest tylko środek jej ocalenia.
— Jaki? ja nie widzę żadnego.
Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/12
Ta strona została skorygowana.
12
WIKTOR HUGO.