Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/132

Ta strona została skorygowana.
132
WIKTOR HUGO.

czarownicę w Cité. Quasimodo, pozostawszy teraz sam w obszernej katedrze, tak tłumnie przed chwilą oblężonej, szedł wolno do izdebki, w której cyganka pod jego opieką i strażą tyle tygodni spędziła. Zbliżając się do miejsca tego, sądził, że ją tam może znów zastanie. Kiedy na zakręcie galeryi spostrzegł małą izdebkę, z małem okienkiem i nizkiemi drzwiami, przyczepioną do wiązań, jak gniazdo jaskółcze, oparł się o mur, aby nie upaść. Wyobrażał sobie, że może jaki duch dobry wprowadził ją tam nanowo, że może wróciła i, jak dawniej, jest tam spokojną, i nie śmiał wejść, aby nie rozproszyć swych złudzeń.
— Tak, — mówił do siebie — może śpi spokojnie, a może się modli.
Nakoniec zebrał odwagę, postąpił na palcach, zajrzał i wszedł. Pusto! niema nikogo! Nieszczęśliwy obszedł cicho izdebkę, podniósł posłanie, sądząc, że się pod niem ukryła, następnie wstrząsł głową i osłupiały stanął.
Przyszedłszy do siebie, rzucił się na posłanie, tarzał się po niem i całował miejsce, jeszcze nie wystygłe, gdzie spoczywało dziewczę młode; pozostał tak minut kilka, nieruchomy, jakby konający. Podniósł się nareszcie spocony, ziejący, obłąkany i zaczął okropnie bić głową o mur, jakby ją chciał koniecznie roztrzaskać. Znowu padł na posłanie bez sił i bez ducha i po chwili na kolanach wyczołgał się za próg izdebki i przysiadł wprost drzwiczek, z wyrazem skamieniałego jakiegoś zdziwienia.
W postawie tej przetrwał więcej godziny, nieporuszenie, z okiem utkwionem w celkę opuszczoną, bar-