Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/25

Ta strona została skorygowana.
25
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

rza, stryj na skarbnika, a ja zostałem truandem. Powiedziałem to zgóry ojcu, który mię wyklął i matce, która się rozpłakała. Niech żyje wesołość! dawajcie wina! jeszcze mam czem zapłacić.
Tłum przyklaskiwał i śmiał się, a Jan tem zachęcony dalej krzyczał:
— Pięknie, bardzo pięknie! populi debacchantis populosa de bacchatio — i zaczął śpiewać na szczególniejszą nutę, jakby organista, rozpoczynający nieszpory: — Quae cantica! quae organa! quae cantilenae! quae melodiae hic sine fine decantantur! sonant melliflua hymnorum organa, suavissima angelorum melodia, cantica canticorum mira! — I przerwał.
— Hej! dajcie mi jeść! — zawołał po chwili.
Nastąpiło jakby chwilowe milczenie, w czasie którego dał się słyszeć głos egipskiego księcia.
— Lis nazywa się Sino-łapką, wilk — Złoto-łapką, niedźwiedź — Starym. Czapka karła czyni człowieka niewidzialnym i sprawia, że on wszystko może widzieć, nawet rzeczy niewidome. Kogo z truandów ochrzczono, ten powinien być ubranym w czarny albo czerwony aksamit i nosić dzwonek u szyi. Szatan Sidragasum sam tylko ma moc wyprowadzania do słońca nagie dziewczęta.
— Ach! — przerwał Jan — chciałbym być tym szatanem.
Tymczasem w drugim rogu szynku truandowie uzbrajali się.
— Biedna Esmeralda! — mówił jeden cygan. — Trzeba tę naszą siostrę koniecznie uwolnić.