zwierzę o tysiącu nóg uderzyć ma na kamiennego olbrzyma.
Za uderzeniem belki, drzwi w półmetalowe huknęły jak ogromny bęben; nie ustąpiły jednak wcale, tylko kościół cały zadrżał. W tej samej chwili zaczął z fasady padać grad kamieni.
— Co u dyabła! — zawołał Jan Frollo — kamienie lecą nam na głowy. Czyżby to wieże strącały na nas swoje posążki?
Trzeba zauważyć, że te kamienie spadały nie gradem, lecz kolejno jeden po drugim, a tak często, że argotczycy mieli ich zawsze po dwa, gdy jeden padał u stóp, drugi już wisiał nad głowami, a padały tak trafnie, że roztrzaskiwały łby na wszystkie strony. Mało było takich, coby nie doznali szwanku, i już wielu pokaleczonych i zabitych leżało pod stopami oblegających, którzy, wściekli, wytężali swe siły, cisnąc się jedni przez drugich, nie zważając na razy. Długa belka wciąż uderzała w bramę, kamienie ustawicznie leciały, i brama jęczała.
Czytelnik domyśla się zapewne, że ten niespodziewany opór pochodził ze strony Quasimoda. Wypadek na nieszczęście usłużył głuchemu.
Kiedy zeszedł na wystawę pomiędzy wieże, myśli mąciły mu się w głowie. Biegał długi czas po galeryi jak szalony, myśląc o sposobie ocalenia cyganki. Najprzód chciał wejść na południową wieżę i dzwonić na gwałt, lecz nimby jakabądź pomoc przyszła, drzwi byłyby wyważone. Byłoto właśnie w chwili, gdy truandowie szli ze swemi żelezcami. Co począć?
Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/38
Ta strona została skorygowana.
38
WIKTOR HUGO.