piał, albowiem za jednym posągiem ujrzał błyszczące oko Quasimoda.
Zanim drugi z kolei napastnik z drabiny mógł stąpić na galeryę, straszny garbus skoczył ku drabinie, pochwycił za jej koniec, poruszył, i popchnął z siłą nadzwyczajną. Pchnięta w tył drabina wyprostowała się, następnie, chwiejąc się, opisała łuk ogromny i, jak most zwodzony, gdy łańcuchy pękną, padła całym swoim ciężarem na ziemię. Zagrzmiało straszne przekleństwo, i z gromady trupów zaledwo kilku poranionych wyczołgało się na plac.
Wrzawa, złożona z gniewu i bolesnych jęków, nastąpiła po okrzykach radości. Quasimodo, na nic nie zważając, patrzał na to, oparty o balustradę.
Jan Frollo w przykrem był położeniu. Znajdował się sam na galeryi z groźnym dzwonnikiem, oddzielony od towarzyszy kilkudziesięciu stopami prostopadłego muru. Kiedy Quasimodo popychał drabinę, Jan pobiegł do drzwi, sądząc, że były otwarte. Lecz się omylił. Głuchy, wchodząc na galeryę, zamknął je za sobą. Wtedy Jan schował się za posągiem kamiennym, nie śmiejąc oddychać, ani patrzeć.
W pierwszych chwilach głuchy nie zważał nań, jakby zapomniał o nim, lecz nakoniec odwrócił się i wyprostował, spostrzegł Jana.
Jan gotował się na odpór, lecz głuchy pozostał nieruchomym, i tylko stał zwrócony ku patrzącem u nań żakowi.
— Ho! ho! czego na mnie tak patrzysz? — mówił, a jednocześnie, nieznacznie narządzał swoją kuszę.
Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/45
Ta strona została skorygowana.
45
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.