Pierwszy, na którego padało światło, byłto pan, pysznie ubrany w suknię spodnią szkarłatnego koloru w pasy srebrne, wierzchnią zaś koloru złotego w czarne hafty. Mężczyzna ten miał na piersiach wyszyty jasnemi kolorami herb: rogacza i jelonka; tarcza otoczoną była po prawej stronie gałązką oliwną, po lewej jelenim rogiem. U pasa wisiała mu bogata szpada z rękojeścią emaliowaną, na wierzchu której była hrabska korona. Na pierwszy rzut oka z twarzy tej można już było wyczytać dumę i chytrość.
Stał z głową odkrytą, trzymając w ręku długi regestr, za krzesłem, na którem siedział mężczyzna zgięty we dwoje, z założonemi nogami, oparty łokciem na stole, nędznie wyglądający i nędznie ubrany. Głowę tak schylił na piersi, że, oprócz nosa, na który padało światło, nic twarzy widzieć nie było można. Po chudości i pomarszczeniu rąk domyślać się było można, że to starzec. Byłto Ludwik XI.
O kilka kroków za nimi rozmawiali cicho dwaj mężczyźni w strojach flamandzkich, w których, chociaż stali w cieniu, ktokolwiek był na przedstawieniu Grintoira, poznać mógł Wilhelma Rym, wielkiego pensyonarza z Gaud, i Jakóba Coppenole, szewca. Pamiętajmy, że ci dwaj ludzie mieli udział w tajemnej polityce Ludwika XI.
Nakoniec, w samej głębi, przy drzwiach, stał w ciemności, nieruchomy jak posąg, silny mężczyzna w zbroi, któremu twarz kwadratowa, oczki na wierzchu, szerokie usta, niskie czoło, nadawały wyraz psa i tygrysa zarazem.
Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/50
Ta strona została skorygowana.
50
WIKTOR HUGO.