wała się na świecie. Jam był pewien, że i umarła już, spowiednika nie znalazłszy nigdzie. Kum Coppenole wyprowadza mię z błędu...
Wtedy, kładąc rękę na ramieniu Coppenola, powiedział:
— Mówiłeś nam więc, panie Jakóbie...
— Powiadam, Najjaśniejszy Panie, że być może masz słuszność, że godzina ludu nie uderzyła tu u was jeszcze.
Ludwik XI popatrzył nań okiem przenikliwem.
— A jak prędko nadejdzie godzina ta, kumie?
— Da się to słyszeć, gdy bić zacznie, Najjaśniejszy Panie.
— Na jakim zegarze, jeżeli łaska?
Coppenole ze zwykłą rubasznością, spokojną a prostą, doprowadził króla do okna.
— Uważ, Najjaśniejszy Panie! Jest tu baszta, dzwon wielki, są moździerze, działa, mieszczanie, rycerze. Gdy dzwon ten zahuczy, gdy moździerze grzmieć zaczną, gdy się baszta zwali z hukiem ogromnym, gdy mieszczaństwo i rycerstwo skoczy sobie do oczu, wyjąc i gryząc się wzajem... wówczas godzina owa uderzy.
Posępność i zaduma wróciły na twarz Ludwika XI. Stał chwilkę w milczeniu, lecz wnet począł zlekka gładzić ręką — jak się wiernego rumaka głaska po szyi — gruby mur baszty.
— Oj, że nie, to nie! — powiedział. — Wszak prawda, że się nie dasz zwalić tak łatwo, Bastylko moja!
I zwrócił się raptownie do śmiałego Flamandczyka:
Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/86
Ta strona została skorygowana.
86
WIKTOR HUGO.