Wyszedłszy z Bastylii, Grintoire biegł ulicą św. Antoniego tak prędko, jak koń, który się zerwał z uwięzi. Przybywszy do bramy Baudoyer, szedł prosto ku kamiennemu krzyżowi, który się wznosi wśród tego placu, jakby mógł poznać wśród ciemności człowieka czarno ubranego i zakapturzonego, który siedział na stopniach tego krzyża.
Osoba czarna podniosła się.
— Ach! na wszystkie męczarnie piekła! umieram z niecierpliwości. Straż na bramie św. Gerwazego obwołała wpół do pierwszej.
— To wcale nie moja wina, — odparł Grintoire — ale patrolów królewskich. Dopieroco umknąłem przed szubienicą. Już to, widzę, moje przeznaczenie.
— Ale zawsze przed niem uchodzisz. Lecz śpieszmy się! Czy masz hasło?
— Wystaw pan sobie, widziałem króla. Jak się też ubogo ubiera!
— Mniejsza o to. Ale czy masz hasło?