Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz1.pdf/123

Ta strona została uwierzytelniona.

bo niewinni, nagle zamilkł, jakby obawiając się wyrzeczenia słówka, któreby mogło zadrasnąć człowieka. Długo zastanawiając się nad tem, zdaje mi się, żem zrozumiała, co się działo w sercu mego brata. Niewątpliwie myślał, że człowiek ten, nazywający się Jan Veljean, nazbyt miał przytomną w umyśle swą nędzę i że lepiej było oderwać go od niej i postępując z nim jak z równym sobie, wmówić w niego, choćby na chwilę, że jest takim jak inni. W istocie, nie jestże to dobrze zrozumiane miłosierdzie? Nie maszli coś prawdziwie ewangelicznego w tej delikatności, co unika strofowań, morałów i przymówek? Nie jestże najlepszem miłosierdziem względem człowieka, co ma jaką bolesną stronę, nie dotykać jej wcale? Zdawało mi się, że taka była myśl ukryta mojego brata. W każdym razie powiedzieć mogę, że jeśli miał takie myśli, to ich wcale nawet nie dał mi poznać; przez cały czas był takim samym, jak każdego innego wieczora, i wieczerzał z Janem Valjean z równą swobodą i serdecznością, jednako obchodząc się, jak z panem Gedeonem prewotem, lub z księdzem proboszczem parafji.
„Pod koniec wieczerzy, gdyśmy jedli figi, zastukano do drzwi. Weszła matka Gerbaud z dzieckiem na ręku. Brat pocałował dziecię w czoło, pożyczył odemnie piętnaście su i dał je matce Gerbaud. Człowiek nie zwracał prawie na to uwagi. Przestał mówić i zdawał się znużony. Gdy biedna stara Gerbaud odeszła, brat zmówił modlitwę dziękczynną, potem obracając się do człowieka, rzekł: musisz pan czuć bardzo potrzebę spoczynku. Pani Maglora prędko zdjęła nakrycie. Zrozumiałam, że wypadało oddalić się, by podróżny prędzej spać się położył, i odeszłyśmy obydwie. Jednakże w chwilę potem posłałam przez panią Maglorę na łóżko tego człowieka skórę sarnią z lasu Czarnego, będącą w moim pokoju. Noce są zimne, a skóra ta utrzymuje ciepło. Szkoda, że już stara i bez włosa. Brat kupił ją mieszkając w Niemczech, w Tottlingen, przy ujściu Dunaju, wraz z nożykiem