Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz1.pdf/161

Ta strona została uwierzytelniona.

Panie — rzekł sabaudczyk z tem zaufaniem dziecinnem, które daje nieświadomość i niewinność — mój pieniądz?
— Jak się nazywasz? — zapytał Jan Valiean.
— Gerwazek, panie.
— Idź precz — rzekł Jan Valjean.
— Ależ, panie — prosiło dziecię — oddaj mój pieniądz.
Jan Valjean zwiesił głowę i nie odpowiedział.
Chłopiec powtórzył prośbę.
— Mój pieniądz, panie!
Jan Valjean nie odrywał oczu od ziemi.
— Mój pieniądz — wołało dziecię — mój pieniądz srebrny.
Valjean zdawał się nie słyszeć. Chłopiec porwał go za kołnierz bluzy i szarpnął. Współcześnie usiłował zepchnąć ze swego skarbu gruby podkuty trzewik!
— Oddajcie mój pieniądz! Moje czterdzieści su!
I zapłakał. Valjean podniósł głowę, spojrzał pomieszanym i zdziwionym wzrokiem na dziecię, wyciągnął rękę po kij i zawołał strasznym głosem:
— Kto tam?
— Ja, panie — odpowiedział chłopczyna. — Ja! ja! Gerwazek, oddaj, proszę, moje czterdzieści su, podnieś pan nogę, jeśli łaska!
Później rozgniewany malec jął grozić:
— Co, nie podniesiesz pan nogi? Usuń się żywo!
— A! to jeszcze ty! — rzekł Jan Valjean i nagle podniósłszy się, dodał, nie zdejmując nogi z pieniądza:
— Uciekaj, jeśli ci życie miłe!
Chłopiec spojrzał nań z przerażeniem, zaczął drżeć cały i po chwili osłupienia co tchu uciekał, nie oglądając się, nie śmiejąc krzyczeć.
Ubiegłszy kawał drogi, zadyszany zatrzymał się, a Valjean, pogrążony w marzeniach, słyszał jego łkania.
Wkrótce dziecię znikło.
Było już po zachodzie słońca.