się w blasku zachodzącego słońca, powiewała na kopule Tuilerjów. Plac Zgody, wówczas przezwany placem Ludwika XV, przepełniony był zadowolonymi przechodniami. U wielu widziałeś zawieszony srebrny kwiat lilji w białej pętlicy atłasowej, która w roku 1817 nie znikła jeszcze zupełnie z dziurek surdutów. Gdzieniegdzie między przechodniami dziewczęta tańczyły sławny wówczas taniec burboński, śpiewając zwrotkę:
Powróćcie nam naszego ojca z Gand,
Powróćcie nam naszego ojca.
Świątecznie wystrojeni mieszkańcy przedmieścia, niekiedy nawet w ubiorach zamożnych mieszczan, gonili do pierścienia lub kręcili się na konikach drewnianych; inni pili na boku; uczniowie z drukarni w czapkach papierowych śmieli się do rozpuku. Wszyscy byli szczęśliwi. Niezaprzeczenie był to czas głębokiego pokoju i zupełnego bezpieczeństwa rojalizmu; w owej też epoce raport tajny prefekta policji Angles, zdany królowi o przedmieściach Paryża, kończył się temi słowy: „Wszystko dobrze; zważywszy, Najjaśniejszy Panie, wcale niema się czego obawiać tych ludzi. Żyją bez troski, niedbali i obojętni jak koty. Ludek prowincjonalny jest ruchliwy, paryzki bynajmniej. Wszystko to drobiazg, Najjaśniejszy Panie, dwóch razem zesztukowawszy, ledwieby jednemu dorównali z Twoich grenadjerów. Żadnej niema obawy ze strony stołecznego motłochu. Godnem jest uwagi, że wzrost tej ludności zmalał jeszcze od lat piędziesięciu; lud przedmieści Paryża drobniejszy jest, niż był przed rewolucją. Nie jest niebezpieczny. Słowem — poczciwy motłoch!“
Żeby kot mógł się przemienić w lwa, to nie zdawało się możliwem panu Anglés, jednak tak jest i to stanowi cud ludu Paryzkiego. Ów kot, wzgardzony przez pana Anglés, był czczony w starożytnych rzeczpospolitych; był w ich oczach symbolem swobody, i jakby dopełniając Minerwę w Pireus, na placu publicznym w Koryncie stał kolosalny spiżowy posąg kota. Naiwna policja Restauracji widziała w ró-