Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz1.pdf/284

Ta strona została uwierzytelniona.

Przestała płakać, głos jej stał się pieszczotliwy, przyłożyła do swej białej delikatnej piersi grubą i szorstką rękę Javerta i patrzyła nań z uśmiechem.
Nagle poprawiła żywo nieład swego ubrania, opuściła fałdy sukni podniesione prawie do kolan, gdy czołgała się po ziemi, i szła ku drzwiom mówiąc do żołnierzy półgłosem, przyjacielskim tonem:
— Moje dzieci, pan inspektor kazał mię puścić, więc odchodzę.
Położyła rękę na klamce. Jeszcze krok jeden i byłaby na ulicy.
Aż do tej chwili stał Javert nieruchomy, z oczyma utkwionemi w ziemię, jak zbyteczny w całej scenie posąg, czekający, aby go usunięto gdzie na bok.
Rozbudziło go poruszenie klamki. Podniósł głowę z wyrazem najwyższej władzy, wyrazem tem straszniejszym, im ta władza niżej jest złożoną, srogim w dzikim zwierzu, okrutnym w człowieku bez znaczenia.
— Sierżancie, — zawołał — czy nie widzisz, że ta hultajka odchodzi! Kto wam kazał ją puścić?
— Ja — rzekł Madeleine.
Fantina na głos Javerta zadrżała; puściła klamkę jak schwytany złodziej wypuszcza przedmiot skradziony. Na głos Madeleina obróciła się i odtąd nie rzekłszy słowa, nie śmiejąc nawet odetchnąć swobodnie, wodziła oczyma kolejno po Madeleinie i Javercie, w miarę jak który z nich mówił.
Oczywiście Javert musiał się unieść, kiedy się tak absolutnie odezwał do sierżanta, po rozkazie mera? Czy wmówił w siebie, że władza nie mogła podobnego wydać rozkazu, i że niewątpliwie mer pomylił się i chciał co innego powiedzieć? Lub też, będąc od dwóch godzin świadkiem rzeczy tak niezwykłych, może powiedział sobie, że należy zdobyć się na krok stanowczy, z małego stać wielkim, z policjanta sędzią, ze sługi policyjnego urzędnikiem sprawiedliwości, i że w tej ostateczności, przywodzącej do rozpaczy, porzą-