Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz1.pdf/286

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wysłuchaj pan dobrze, co ci mówię: ani jednego dnia nie będzie w więzieniu.
Na tą, mowę stanowczą Javert ośmielił się bystro spojrzeć na mera i rzekł tonem najgłębszego uszanowania.
— Jestem w rozpaczy, ale po raz pierwszy w życiu nie mogę być posłuszny panu merowi; raczy mi pan jednak pozwolić zrobić sobie uwagę, że postępuję zupełnie w zakresie moich atrybucji. Ponieważ pan mer tego żąda, mówię tylko o sprawie z mieszczaninem: i ja tam byłem. Ta dziewczyna rzuciła się na pana Bamatabois, wyborcę i właściciela pięknego domu z balkonem o trzech piętrach, z ciosowego kamienia. Nakoniec, przecież są rzeczy i ludzie na tym świecie, zasługujący na poszanowanie. Jakkolwiekbądź, panie merze, wszelkie wypadki na ulicy należą do policji, i ja zatrzymuję kobietę Fantinę.
Wówczas p. Madeleine założył ręce na piersi i rzekł głosem surowym, jakiego nigdy jeszcze nie słyszano w mieście.
— Wypadek, o którym asan mówisz, należy do juryzdykcji policji municypalnej. Według artykułów: 9, 11, 15 i 70 kodeksu instytucji karnej, ja jestem jego sędzią. Rozkazuję natychmiast uwolnić tę kobietę.
Javert próbował się opierać.
— Ależ panie merze...
— Przypominam panu artykuł 81 prawa z 13 grudnia 1799 r. o samowolnem aresztowaniu.
— Pozwól panie merze...
— Ani słowa więcej.
— Wszelako...
— Wychodź asan — rzekł p. Madeleine.
Javert otrzymał cios straszny, w samą twarz, jak żołnierz austrjacki. Skłonił się do ziemi panu merowi i wyszedł.
Fantina odstąpiła odedrzwi i osłupiała patrzyła, jak wychodził.
I ona także uczuła się dziwnie wzburzoną. Zda-