Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz1.pdf/340

Ta strona została uwierzytelniona.

Na polu nie było drzew.
Ujrzeliśmy przechodzącego około nas człowieka. Był nagi, popielatego koloru i siedział na koniu koloru ziemi. Człowiek nie miał włosów, na obnażonej czaszce widać było jej żyły. W ręku trzymał laseczkę giętką, jak wić a ciężką jak żelazo. Jeździec minął nas, słowa nie wyrzekłszy.
Mój brat rzekł do mnie: — Zejdźmy na boczną ścieżkę.
Weszliśmy na drogę, na której nie było ani krzaczka, ani źdźbła trawy. Wszystko miało barwę ziemi, nawet niebo. Uszedłszy kilka kroków, spostrzegłem, że nie odpowiadano na moje słowa. Obróciłem się, brata już nie było.
Wszedłem do wioski, którą przed sobą widziałem. Zdawało mi się, że powinna się nazywać Romainville (dla czego Romainville?)[1].
Pierwsza ulica była pusta, wszedłem na drugą. Na rogu obu ulic stał człowiek oparty o ścianę. Zapytałem go: co to za kraj, gdzie jestem? Człowiek nie odpowiedział. Zobaczyłem otwarte drzwi domu i wszedłem.
Pierwsza izba była pusta. W szedłem do drugiej. Za drzwiami tej izby stał człowiek oparty o ścianę. Zapytałem go: czyj ten dom? gdzie jestem? Człowiek nie odpowiedział. Za domem ciągnął się ogród.
Opuściłem dom i wszedłem do ogrodu. Ogród był pusty. Za pierwszem drzewem stał człowiek. Zapytałem go: co to za ogród? gdzie jestem? Człowiek nie odpowiedział.

Błądziłem po wiosce i spostrzegłem, że jestem w mieście. Wszystkie ulice były puste, wszystkie drzwi otwarte. Żadnej istoty żyjącej, ani na ulicach, ani w domach, ani w ogrodach. Ale w tyle każdego

  1. Ten nawias dopisany jest ręką Jana Valjean.