Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz1.pdf/367

Ta strona została uwierzytelniona.

Zapytał raz jeszcze słabym, ledwie dosłyszanym głosem:
— Więc tożsamość osoby dowiedziona?
— Jaka tożsamość? — odpowiedział adwokat. Nie trzeba było sprawdzać tożsamości. Sprawa prosta: kobieta zabiła swoje dziecko; dzieciobójstwo dowiedzione; sąd przysięgłych skazał ją na całe życie.
— Więc to kobieta? — zapytał.
— A rozumie się, że kobieta. Niezamężna Limosin. O kogo panu chodzi?
— O nikogo, ale kiedy sprawa skończona, dla czegóż świeci się jeszcze w sali?
— Bo przed dwoma godzinami rozpoczęto inną sprawę.
— Jaką? — O! i ta bardzo prosta. Rodzaj hultaja, recydywisty, galernika, który popełnił kradzież. Zapomniałem nazwisko. Ale ma minę rozbójnika. Za samą tę minę jużbym go posłał na galery.
— Panie — zapytał — czy nie możnaby wejść do sali?
— Wątpię, doprawdy. Tłok niezmierny. Ale posiedzenie jest zawieszone. Niektórzy powychodzili.
Gdy rozpocznie się znowu posiedzenie, może pan spróbować.
— Którędy się wchodzi?
— Temi drzwiami.
Adwokat odszedł. W kilku chwilach doznał prawie współcześnie, prawie razem wszystkich możliwych wzruszeń. Obojętne słowa adwokata przeszywały go ostrzem ognistem i kłuły igłami lodu. Dowiedziawszy się, że sprawa nieskończona, odetchnął; nie umiałby jednak powiedzieć, czy uczuł zadowolenie, lub boleść.
Zbliżył się do kilku grup i przysłuchiwał, co mówiono. Uzbierało się wiele spraw i prezydujący wyznaczył na ten dzień dwie sprawy proste i krótkie. Rozpoczęto od dzieciobójstwa, teraz przyszła kolej na galernika, niepoprawnego recydywistę. Miał kraść