Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz1.pdf/38

Ta strona została uwierzytelniona.

ubogim, chorym i zasmuconym; czas, który mu zostawili ubodzy, zasmuceni i chorzy, oddawał pracy. To kopał w ogrodzie, to czytał i pisał. Dwa te rodzaje pracy nazywał jednym wyrazem: mówił, iż bawi się ogrodem. „Umysł jest ogrodem“ — dodawał.
Około południa, gdy czas był piękny, wychodził na przechadzkę w pole, lub do miasta, często zachodząc do lepianek. Zwykle szedł sam, zamyślony, ze spuszczonemi oczyma, wsparty na długiej lasce, odziany ciepłym paledranem watowanym fioletowego koloru, w fioletowych pończochach, grubych trzewikach i w płaskim kapeluszu trójgraniastym z trzema sutemi kutasami. Radość była wielka wszędy, gdzie się ukazał. Rzekłbyś, że jego przejście miało w sobie coś rozgrzewającego i oświecającego. Dzieci i chorzy wychodzili przed progi domów do biskupa jak do słońca. Błogosławił i jemu błogosławiono. Wskazywano jego dom, gdy ktokolwiek potrzebował czego.
Tu i owdzie zatrzymał się, mówił do chłopców i dzieweczek, uśmiechał się do matek. Nawiedzał biednych, dopóki miał pieniądze, gdy mu ich zbrakło, odwiedzał bogatych.
Ponieważ nosił sutanny przez czas bardzo długi, a nie chciał, żeby to było widoczne, wychodząc na miasto zwykle kładł na wierzch fioletowy paledran. Podczas lata było mu trochę niewygodnie.
Powróciwszy, jadł obiad. Obiad podobny był do śniadania.
Wieczorem o wpół do dziewiątej wieczerzał z siostrą, pani Maglora usługiwała do stołu. Nic skromniejszego nad ten posiłek. Jeżeli jednak biskup miał na kolacji którego z proboszczów, pani Maglora nie omieszkała postawić na stole Jego Eminencji wyborną rybę jeziora, lub delikatną zwierzynę gór. Kiedy proboszcz był dobrym pozorem do wybornej wieczerzy, biskup pozwalał na wszystko. Wyjąwszy jednak takie nadzwyczajne wypadki, na kolację dawano zwykle same arzyny na wodzie, lub zupę na oliwie. Mówiono też