Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz1.pdf/382

Ta strona została uwierzytelniona.





X.
Zawsze się zapiera.

Zbliżała się chwila zamknięcia obrad. Prezes kazał oskarżonemu powstać i według zwyczaju zapytał: — Czy masz co dodać do swojej obrony?
Człowiek stojąc trzymał w rękach obrzydliwą czapkę i nie zdawał się nawet słyszeć.
Prezes powtórzył zapytanie.
Tym razem człowiek usłyszał. Zdało się, że zrozumiał. Zrobił poruszenie jak ze snu zbudzony, powiódł dokoła oczami, spojrzał na publiczność, na żandarmów, swego adwokata, sędziów, prezesa, wsparł ogromne pięści na krawędzi kratki przed jego ławą będącej, spojrzał raz jeszcze i nagle utkwiwszy wzrok w prokuratora, zaczął mówić. Mowa jego była jakby wybuchem wulkanu. Zdawało się, że wyrazy te gwałtowne, niezgodne i bezładne, biły się z sobą, aby razem wydostać z piersi. I mówił: — Dodam to. Byłem kołodziejem w Paryżu, powiem nawet, że to było u pana Baloup. Ciężki to zarobek rzemiosło kołodzieja: pracujesz cały dzień pod gołem niebem, pod szopą u dobrych majstrów, nigdy w zamkniętych warsztatach, bo widzicie panowie, potrzeba dużo miejsca. W zimie tak marzniesz, że musisz machać rękami by się rozgrzać, ale majstrowie i na to nie pozwalają mówiąc, że traci się czas drogi. Ciężka rzecz obrabiać żelazo, gdy woda marznie na bruku.