Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz1.pdf/390

Ta strona została uwierzytelniona.





XI.
Champmathieu coraz bardziej zdziwiony.

On to był w istocie. Lampa ze stołu pisarza oświecała twarz jego. Trzymał kapelusz w ręku, żadnego nieładu w ubraniu, surdut starannie zapięty pod szyję. Był bardzo blady i drżał nieznacznie. Jego włosy szpakowate jeszcze, gdy przyjechał do Arras, teraz zupełnie zbielały. Osiwiał przez godzinę pobytu w tem miejscu.
Podniosły się wszystkie głowy, wrażenie było nie do opisania. Przez chwilę malowało się na wszystkich twarzach wahanie i niepewność. Głos był tak przenikający, człowiek, który go wyrzekł, tak spokojny, że z początku nie rozumiano, co to znaczy. Pytano, kto zawołał. Nie chciano wierzyć, żeby człowiek tak spokojny mógł tak straszny krzyk wydać.
Niepewność trwała kilka sekund. Nim prezes i prokurator wyrzekli słowo, nim poruszyli się żandarmi i woźni, człowiek, którego wszyscy jeszcze w tej chwili nazywali panem Madeleine, zbliżył się do świadków Chochepaille, Brevet i Chenildieu.
— Nie poznajecie mię? — rzekł.
Wszyscy trzej zdumieni milczeli i tylko skinieniem głowy wyrażali, że go nie poznają. Chochepaille wylękły powstał i salutował go po wojskowemu. P. Ma-